Gruzja  – kraj, w którym jeszcze nigdy nie byłam. I przyznam Wam się do czegoś szczerze. Była to pierwsza podróż, w którą pojechałam kompletnie nieprzygotowana. Nie czytałam, nie oglądałam, nie słuchałam żadnych materiałów, lecz słyszałam tylko kilka historii od oczarowanych znajomych. To dlatego chciałam odkrywać ten kraj po swojemu, wszystkimi swoimi zmysłami tak, by móc w zanurzyć się w tej historii i tradycji całą sobą. Chciałam chłonąć ten klimat bez sugestii narzucanych przez często bezduszne przewodniki. Uważam, że całkiem nieźle mi się to udało, ale od początku:

Na gruzińskiej ziemi wylądowaliśmy o świcie, a po opuszczeniu terminala uderzył w nos niesamowity zapach, którego nie mogłam zidentyfikować. Świeży, ciepły, otulający, kojący. Niezwykle przytomny na umyśle pilot przedstawiający się jako Klemens zagonił naszą, niezbyt za to przytomną acz wesolutką grupę do busa, dosyć sprawnie zostaliśmy umieszczeni w uroczym hotelu i dano nam kilka godzin na sen. A po tych kilku godzinach… szybkie śniadanko i początek wspaniałej przygody o nazwie Gruzja!

Gruzja – „pierwszy nos”

Hotel David

Hotel David

Sobór Trójcy Świętej

Zaczęliśmy od monumentalnej budowli Soboru Trójcy Świętej. Obiekt przeogromny, mogący pomieścić 15 tys. wiernych robi niesamowite wrażenie. Jego budowa rozpoczęła się w 1995 roku i miała zakończyć w 2000 jako milenijny symbol uczczenia chrześcijaństwa. Niestety budowa nieco przesunęła się i ostatecznie Sobór został konsekrowany w roku 2004, a nadano mu wezwanie Świętej Trójcy. Również w roku 2004 swą siedzibę z katedry Sioni przeniósł tutaj patriarcha Eliasz II.

Sobór Świętej Trójcy. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Jednak katedra Sioni nadal zajmuje w sercach Gruzinów wyjątkowe miejsce, gdyż to właśnie tam spoczywa krzyż św. Nino, która  wg legendy przyniosła na te ziemie chrześcijaństwo. Będąc w Gruzji z pewnością zwrócicie na ten krzyż uwagę, ponieważ ma on opadające ramiona. Legenda głosi, że św. Nino zrobiła ten krzyż z gałązek winogron i przewiązała puklem własnych włosów. Wizerunek Świętej trzymającej własny krzyż pojawia się niemal w każdej gruzińskiej świątyni, a skrzyżowane gałązki winogron nawiązują do słów Jezusa – „jam jest winnym krzewem”. Ponadto symbolika ta jest niezwykle przekonująca dla nacji absolutnie zakochanej w winie. A’propos wina i legend! Wiecie, jak powstała Gruzja?

Nic się nie martwcie – nie zamorduję Was szczegółową historią, a opowiem baśń…
Dawno, dawno temu, Pan Bóg postanowił podzielić Ziemię pomiędzy różne ludy. Ustawiła się dłuuuga kolejka, a ludzie zaczęli się pomiędzy sobą wykłócać o to, kto ma dostać najlepszy skrawek. Gruzini zaś, lud nielubiący zwad i sporów, a także niechętny do rozpychania się łokciami, usiedli pod drzewem i rozpoczęli ucztowanie. I tak mijały dni, ziemia została podzielona, Bóg wrócił do swoich komnat, a Gruzini nadal świętowali. Piękny śpiew jednak usłyszeli aniołowie i przypomnieli Bogu, że chyba o Gruzinach zapomniał. Pan Wszechświata zasmucił się, ponieważ nie miał już nic do rozdania, jednak zszedł do ludu i zapytał, dlaczego nie dopominali się wcześniej. Oni zaś odparli, że wolą wspólnie cieszyć się życiem, niż bić się o wartości materialne. Panu bardzo spodobała się ta odpowiedź i rzekł do nich tymi słowy: „Mam jeszcze jeden kawałek ziemi, absolutnie najpiękniejszy, który planowałem zachować dla siebie. Jednak widzę, że właśnie wy będziecie potrafili go docenić, a zatem oddaję go wam, byście o niego dbali i podziwiali go każdego dnia”
I tak właśnie powstała Gruzja 🙂

Widok na Tbilisi. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Kartlis Deda – Matka Gruzinów

A teraz wracamy na ziemię… no prawie, gdyż kolejne kroki skierowaliśmy ku kolejce linowej wywożącej na wzgórze Sololaki w zachodniej, najstarszej części miasta, w pobliżu twierdzy Narikala. To właśnie tam, na samym szczycie znajduje się pomnik Kartlis Deda – Matki Gruzinów.  Ogromna, 20-metrowa statua kobiety parzącej na miasto jest symbolem Tbilisi. Jest to pomnik, który powstał dla uczczenia 1500-lecia miasta. Matka Gruzinów w prawej ręce trzyma miecz, a w lewej ręce puchar wina (tzw. piala), co oznacza tylko jedno: jeśli przyjeżdżasz do Gruzji jako przyjaciel, zostaniesz jak najlepiej ugoszczony winem i wszystkim, co Gruzja ma najlepsze. W innym jednak przypadku srogo dostaniesz mieczem. Pomnik ten początkowo wykonany był z drewna, jednak po jakimś czasie zaczął się powoli rozpadać – to dlatego w latach sześćdziesiątych podmieniono go na aluminiowy. Krąży zresztą anegdotka związana z wymianą monumentu: otóż pewien Gruzin któregoś wieczoru nieprzyzwoicie popił, wsiadł do taksówki i… nagle jego oczom, w drodze do domu, ukazały się dwa pomniki Matki Gruzinów. Tak się przestraszył, że ze przez alkohol pomieszały mu się zmysły, że przestał pić 😉

Kartlis Deda – Matka Gruzinów. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Twierdza. Zdjęcie: Kate’s Kitchen.

Po krótkim zwiedzeniu resztek twierdzy kolejne kroki skierowaliśmy do dzielnicy muzułmańskiej i łaźni siarkowych. Zapierające dech w piersiach budynki „przyklejone” do skał zdobione misternymi ażurami robią ogromne wrażenie, a smakowite zapachy dobiegające z okolicznych domostw powodują niepohamowany ślinotok.

Tbilisi. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Tbilisi. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Tbilisi. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Budynek w Tbilisi. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Skąd się wzięło Tbilisi

Spacerując urokliwą dolinką i krętymi, wąskimi uliczkami dotarliśmy pod bardzo ciekawy pomnik, tuż obok łaźni siarkowych. Przedstawia on sokoła trzymającego w szponach bażanta. Symbolizuje on powstanie Tbilisi. A było to tak:

Sokół trzymający w szponach bażanta. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Pewnego pięknego dnia król Wachtang III wybrał się w te okolice na polowanie z sokołem. Bażant został wypuszczony, zaraz po nim sokół i… nic. Oba ptaszyska gdzieś przepadły. Czekano, czekano, aż wyruszono na poszukiwania. I znaleziono! Oba martwe, rzec by można, że ugotowane leżące w gorącym źródle właśnie tutaj wybijającym. Po odnalezieniu źródeł właśnie takiej naturalnie ciepłej wody, król postanowił założyć tutaj miasto o nazwie Tbilisi, w nawiązaniu do gruzińskiego słowa „tbili”, czyli ciepło.

Inne podanie mówi z kolei o ustrzelonym niedaleko jeleniu, który ranny uciekając wpadł do tutejszego ciepłego źródła i… nie, nie ugotował się, a wyskoczył ozdrowiony 😉 Takie więc uzdrawiające miejsce zostało uznane na idealne na założenie miasta.

Ponieważ w brzuszkach już burczało nam niemiłosiernie (to pewnie przez tego gotowanego bażanta) dostaliśmy godzinę czasu na szybki obiad, na którym nie mogło zabraknąć pysznych pchali (czyli gruzińskich przekąsek), sałatek, chachapuri i oczywiście wina.

Sałatka z wołowiną oraz bakłażan z orzechami. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Chachapuri. Zdjęcie Kate’s Kitchen

Po spałaszowaniu posiłku udaliśmy się na dalsze zwiedzanie, a kolejnym przystankiem był pomnik tamady. Jest to 17-wieczna powiększona replika figurki odkrytej w Vani, datowanej na 8-7 wiek przed naszą erą. Oryginał przechowywany jest w Muzeum Narodowym Gruzji.

Replika posążku tamady. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Tamada i gaumardżos!

A kim jest tamada? Otóż jest to mężczyzna obejmujący funkcje kierownika stołu. Powinien być osobą cieszącą się ogólną sympatią i szacunkiem, często wybieraną przez biesiadników, o niewątpliwym talencie oratorskim, gdyż gruzińskie toasty są niezwykle poetyckie i często bardzo długie. Często są to wręcz przypowieści z morałem, których ja osobiście mogę słuchać bez końca. Niezwykle spodobało mi się określenie, że gruziński stół to „instytut życia”. Jest to najważniejsze miejsce w domu. To przy nim Gruzini spotykają się, aby otworzyć przed sobą swoje serca, po prostu ze sobą być i cieszyć się życiem. Ale i tu panują pewne zasady: najważniejszą z nich jest, gdy tamada wznosi toast przy stole ma panować cisza, gdyż to przez tamadę przemawia wówczas sam Bóg. Toast zawsze wznosi się prawą ręką i tylko winem (choć dopuszczalne jest także brandy i wódka, ale nigdy piwo). Poza niektórymi toastami nie trzeba pić do dna, ale nie należy popijać wina pomiędzy toastami. Przed kolejnym toastem dolewa się wina (bez względu na to, ile jest w kieliszku), aby toasty zawsze wznosić pełnym kielichem. To również tamada wypowiada magiczne słowo gaumardżos, po którym biesiadnicy mogą wypić wino i poświęcić czas na rozmowę. Istnieje związany z tym przesąd, że jeśli ktoś nie może już doczekać kolejnej „kolejki” i natarczywie dopomina się dolewki (czyli kolejnego toastu), to może dostać od tamady 2 litrowy róg, wypełniony oczywiście winem. I tu może powstać problem, gdyż  nieumiejący zachować się przy stole delikwent ma to cudo do wypicia na raz. Takie doświadczenie każdego nauczy pokory 🙂 Na szczęście Gruzini są wyrozumiali dla zachodnich turystów, inaczej te dwulitrowe rogi mogłyby być nam często serwowane 😉 Niemniej jednak pakując plecak i udając się w kierunku Gruzji warto o tym pamiętać, aby nie urazić gospodarza, który przecież dzieli się z nami tym, co ma najlepsze.

Vino Underground

Następnie udaliśmy się na krótką degustację win do winiarni Vino Underground, gdzie mieliśmy okazję skosztować czterech organicznych win w towarzystwie wyśmienitych serów i oliwy. To właśnie tutaj dowiedziałam się o istnieniu szczepu zwanego odżaleszi. Jest to winogrono nielubiące słońca i rosnące w koronach drzew, za to tak bogate w jod, że po wybuchu w Czarnobylu Gruzini spożywali wino z tego szczepu. Ach… podczas gdy nas pojono płynem lugola na krówce. Albo i bez krówki.

Winiarnia Vino Undreground. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Winiarnia Vino Undreground. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Winiarnia Vino Undreground. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Supra – gruzińska uczta

Po krótkim pobycie w hotelowym pokoju i doprowadzeniu się do stanu używalności pojechaliśmy na prawdziwą gruzińską biesiadę, czyli suprę. Zasiedliśmy przy suto zastawionych długich stołach i rozpoczęliśmy ucztę. Czegóż tam nie było! Pchali (czyli przekąski) w postaci roladek bakłażanowych z orzechami – tak, tak, znacie je STĄD, kulek serowo-szpinakowych i serowo-burakowych, sery, sałatki oraz dania główne, czyli smażone podroby, różne części wieprzowiny ze szpady, pieczarki zapieczone z serem czy smażone ziemniaczki. Całość została okraszona tradycyjnymi tańcami gruzińskimi. Nasz tamada Sandro dbał o nas wszystkich niesamowicie, wznosząc co raz to bardziej wzruszające toasty. To właśnie tam olśniło mnie, czym w „pierwszym nosie” zapachniała mi Gruzja. To jest zapach serdeczności, gościnności i otwartości serc. Tak powinien pachnieć Dom.

Supra. Zdjęcie: Kate’s Kitchen

Całość naszej biesiady zakończyła się późną nocą degustacją w plenerze lokalnego bimbru, zwanego rozkosznie chacha. No cóż… na następny dzień niektórym nie było do śmiechu, ale o tym magicznym napoju jeszcze będziecie mieli okazję poczytać 😉

W kolejnej części: Gruzińska droga wojskowa, mylnie zwana wojenną

2 comments on “Gruzja – Tbilisi”

  • Pichceniomania

    Reply

    Za to wino i jedzenie dałabym się pokroić! Choć w Gruzji jeszcze nie byłam, to znam trochę te smaki, dzięki przyjaciołom pochodzącym stamtąd no i całkiem niezłym restauracjom w Polsce. Mam w planach skonfrontować te polskie doznania z oryginałem 🙂 Super post!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *