Muszę przyznać, że ten tekst trochę mi dojrzewał, zupełnie jak dojrzewający piernik na święta. Z tą różnicą, że na taki piernik czekam z przyjemnością, ten tekst z kolei piszę z lekkim zniesmaczeniem, może rozżaleniem a już na pewno ze złością. Nie, nie dotyczy on wszystkich i absolutnie nie wrzucam do jednego wora, ale jednak skoro zwróciłam na to uwagę, to jednak spora część ma coś za uszami. W ten oto sposób wyłoniło mi się 7 elementów, „grzechów głównych”, które mogą skutecznie zniechęcić mnie, i nie tylko zresztą mnie, do korzystania z usług restauracji.

  1. Kłamstwo
    Coś, co dla mnie w świecie gastro jest nie do pojęcia. Jeśli masz knajpę chwalącą się gotowaniem na wyłącznie naturalnych składnikach to to rób. Naprawdę sądzisz, że większość ludzi to szara masa, która nie wyczuje fałszu w postaci glutaminianu sodowego dodawanego do potraw workami? Do dnia dzisiejszego dostaję zgagi na wspomnienie „naturalnej” zupy, zaserwowanej mi zresztą na pewnym festiwalu, po kilku łykach której miałam ochotę zamienić się w smoka wawelskiego. Kolejne kłamstwo dotyczy świeżości produktów. Naprawdę… ludzie są coraz bardziej świadomi tego co jedzą, a podgniły listek sałaty w caaałej sałatce serio nie zaginie. Wręcz przeciwnie – zazwyczaj wylezie na sam wierzch niczym paskudny Goblin. Kłamstwo związane z mrożonkami jest jak popularne i co grosza dla niektórych oczywiste jest tak nagminne, że momentami nie wiadomo co z tym zrobić i jak, dosłownie i w przenośni, taki temat ugryźć. Ja wiem, że część produktów mrożona być zwyczajnie musi, ale kłamanie, że tak nie jest staje się śmieszne. Ludzie nie są idiotami 🙂
  2. Związana z kłamstwem „chemia w żarciu”
    Inna knajpka, inna zupa. Ponoć na wywarze z kości. „Paaani, samo mięso” (??). Na talerzu tymczasem zostaje żółta obwódka z kostek rosołowych i vegety, a na języku i ustach charakterystyczny tłustawy posmaczek. Pytam więc grzecznie, po co ściemniają, że tylko sezon, że tylko natura, że bez dodatków? A oni dalej to samo, że kostki zupa na oczy nie widziała. Szkoda w ogóle dyskutować. Nie masz forsy na naturalne składniki, przekwalifikuj się. Jest mnóstwo chętnych na frytki z przepalonej frytury, ale Ty nie kreuj się na bioorganiknaturalistę, bo nic z tego nie będzie, a Ty dostaniesz łatkę chemicznego kłamczucha. Łatwo poznać chemiściemę po sosach. Niektórych „wielkich” kucharzy najwyraźniej przerasta zrobienie najzwyklejszego sosu winegret i ładują z torebki. Serio. To czuć.
  3. Obsługa – to akurat nie jest problemem szefa kuchni sensu stricte. No… chyba, że przy okazji jest on właścicielem. Stąd prośba – albo przeszkolcie obsługę „własnoręcznie”, albo zatrudnijcie porządnego menedżera, który zrobi to za Was. Do białej gorączki doprowadzają mnie panienki przechadzające się między stolikami, lub stojące jak kołek za barem z nadąsanymi minami. Nie wiem, co to za jakaś chora maniera. Czy to, że restauracja chce uchodzić za elegancką i wykwintną, determinuje postawę kelnerów jako nadętych buców? Oczekiwanie, na dajmy na to zwykłą wodę, 30 minut jest niedopuszczalne. Komentowanie gości, ich strojów, fryzur, koloru paznokci czy kropek na nosie jest niedopuszczalne do kwadratu. Kolejnym zarzutem wobec obsługi jest mylenie zamówień i próba pójścia w zaparte, że jednak to gość się pomylił. To jest niedopuszczalne do potęgi n-tej. Niegdyś wywiązał się pomiędzy kelnerką, a mną taki dialog:
    – przepraszam, ale zamawiałam wodę bez lodu, niegazowaną, z cytryną. Zgadza się tylko cytryna
    – gorąco jest, hehe, przecież pani nie zaszkodzi, hehe i…. w tył zwrot.
    Mnie nie zaszkodziło, jej odbiło się czkawką.
    I znów pytanie: po co?
  4. Brud. To akurat mówi samo za siebie. Nieakceptowalne są poplamione obrusy, wypaćkane krzesła, odciski paluszków na szkle, czy też podkładki pod talerze z nalepionymi w szczelinach drobinami posiłków poprzednich klientów. Nie ma się co rozwodzić – FUJ!
  5. Lżejszy kaliber. Warto przemyśleć sposób serwowania potraw. Ważna jest nie tylko estetyka, ale też zwyczajna wygoda. Np. na modnych ostatnio łupkach sushi prezentuje się i fajnie, i wygodnie, w przeciwieństwie do dań z… sosami. Serio. Niezbyt fajnie je się na wyścigi z czasem i spływającym z talerza sosem 😉
    Pojawiła się też jakiś czas temu moda na menu tygodniowe, 10-cio dniowe czy też 2-tygodniowe. I fajnie. Lubię nowości, lubię urozmaicenia. Ale na litość boską drukowanie swoich kart na najtańszym „papierze xero” i maltretowanie ich przez choćby przez jeden dzień, a co dopiero tydzień jest… straszne. Szczerze mówiąc zwyczajnie brzydzi mnie taka wyplamiona, wytłuszczona i wymięta kartka papieru.
  6. A propos mody. Może nie jakoś strasznie drażni, ale trochę bawi mnie dorabianie teorii (i przy okazji cen) do różnych dań, czy też części zwierzątek. Oczywiścież, że mam na myśli policzki wołowe, czy też mostki zwane szumnie pastrami z ceną wywindowaną do nieprzytomności 😀 Moda… mam nadzieję, że ludzie przejrzą na oczy i że kiedyś minie – jak każda moda. Kiedyś już się w tym temacie wypowiedziałam, zdania nie zmieniłam 🙂
  7. Grzech najcięższy, kaliber największy, a w zasadzie taka bomba z odłamkami trzy w jednym: buta, brak pokory i arogancja restauratorów/szefów/kucharzy. To, że ktoś drodzy Państwo, zwraca na coś uwagę, to najczęściej nie robi tego ze złośliwości, tylko uczciwie informuje, że coś nawala. A jak coś nawala, to należy to poprawić. Nazywanie publicznie (!) swoich klientów chamami ze słomą w butach jest strzałem w kolano. Ba! W oba kolana. Kurde. To dzięki nam, klientom macie za przeproszeniem co, dosłownie i w przenośni, do gara włożyć, więc my, klienci oczekujemy szacunku. Smak smakiem. Z nim jest jak z 4 literami i racją – każdy ma własny. Twoje danie może zwyczajnie komuś nie smakować i nie ma co takiego klienta obrażać. Trudno. No wyobraź sobie, że komuś nie zagrały te mistrzowskie smaki. Ale, konstruktywną krytykę należy brać na klatę, a nie zachowywać się urażona księżniczka – pindeczka i bluzgać i narzekać, jakich to ma się „prymitywnych” klientów. Jaka to Polska zacofana i tylko zagramanica rozumie kunszt, talent i niemalże boskość. Wracając do punktu pierwszego. Ludzie to nie jest szara masa, a Ty nie jesteś najjaśniejszą gwiazdą na nieboskłonie – warto o tym pamiętać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *